Czego szukasz?
Liczba ofert: 2
Fotograf ślubny - dojeżdzam do: Czeladź
Nie wiem, czy to już ten etap, żeby charakteryzować mój styl. Staram się rozwijać, rozmyślać o fotografii, podchodzić do tematu z różnych stron, zmieniać perspektywę. Kiedyś byłem redaktorem naczelnym pisma literacko-artystycznego „Fatalista” i napisałem do niego recenzję książki Bolesława Lutosławskiego „Alchemia Portretu”. Książka mi się spodobała, więc recenzja była pozytywna. Jakiś czas później na redakcyjnego maila przyszła wiadomość od pana Bolesława z podziękowaniami za miłą recenzję. I tak zaczęła się korespondencja. Przy którymś mailu poprosiłem pana Bolesława, czy byłby tak miły i zerknął na moje zdjęcia. To był praktycznie początek mojej fotograficznej podróży i każda podpowiedź była dla mnie bardzo ważna, zwłaszcza jeśli mogłem ją otrzymać od świetnego fotografa. Pan Bolesław zgodził się zerknąć na moje portfolio i powiedział: „Czuję, że jest w Panu to, co widzę we Francuzach, takich jak Sieff i Bourdin, a także w malarstwie Włocha Modiglianiego, choć zarazem jest Pan sobą. Myślę tu głównie o zasadniczym podłożu jakim jest powiązanie elegancji z intrygą.” I może niech te słowa posłużą za charakterystykę, tym bardziej, że zarówno Bourdin jak i Sieff to jedni z moich ulubionych fotografów, a tego akurat nie mówiłem panu Bolesławowi.
Podróże wpływają bardzo pozytywnie na moją fotografię. Dodają energii, świeżości percepcji. To dzięki nim mam okazję oddalić się od tego w czym jestem i po powrocie jeszcze głębiej się zanurzyć. Nabrać rozpędu. Taki entuzjazm jest mi potrzebny, żeby rytm migawki był taki, jaki być powinien. A poza tym wszystkim, to niezwykle miłe, że ludzie z odległych zakątków świata chcą, żebym towarzyszył im z aparatem w tym ważnym dla nich dniu.
Jeżeli chodzi o The Wedding Photojournalist Association i The Artistic Guild of the Weddding Photojournalist Association to na pewnym etapie fotograficznej podróży, gdzieś w okolicach 2009 roku postanowiłem wysłać zgłoszenie do tego pierwszego. Te organizacje weryfikują uczestników na podstawie ich portfolio. Przejrzeli moje zdjęcia dosyć rzetelnie i po przyjęciu do The Wedding Photojournalist Association zaproponowali również uczestnictwo w artystycznej gildii ich stowarzyszenia.
Obiektyw aparatu obecny jest w moim życiu od czasu egzaminów wstępnych na Wydział Reżyserii Szkoły Filmowej. Jednym z wymogów przystąpienia do egzaminu było przygotowanie portfolio, w którym miała znaleźć się historia opowiedziana fotografiami, a dodatkowo pewien etap egzaminów obejmował zrobienie fotoreportażu na wylosowane słowo-klucz. I tak to się zaczęło. Pożyczyłem analogową lustrzankę od mojego wujka i zacząłem fotografować. Egzaminu ostatecznie nie zdałem, ale zostało mi po nim zamiłowanie do opowiadania historii za pomocą aparatu fotograficznego.
Każda publikacja to bardzo fajna rzecz. Jest w tym jakieś poczucie sensowności, usprawiedliwienie działania. Moje fotografie były publikowane w magazynach oraz portalach polskich i zagranicznych. Jest to jakaś forma nobilitacji, coś co motywuje, ale nie wiem, czy można rozpatrywać to w kategorii zasłużenia. Chyba jest to, po prostu, związane z konsekwentną zabawą w fotografię.
Każdy ślub jest wyjątkowy na swój sposób. Oczywiście, są tam powtarzalne mainstreamowe momenty, ale poza głównym nurtem dzieją się rzeczy wyjątkowe. Jestem wyczulony na te subtelne offowe chwile. Dobrze jest być tu i teraz. Staram się nie odkładać aparatu zbyt często do torby. Pozostaję w gotowości, obserwuję rozwój wydarzeń i fotografuję najlepiej jak potrafię z dbałością kompozycyjną i wyczuciem światła. Chcę opowiadać zdjęciami historie, więc już na etapie fotografowania staram się myśleć historią, którą mam do opowiedzenia.